22 października 1906 roku w Szkole Powszechnej w Wągrowcu rozpoczął się strajk dzieci przeciwko nauczaniu religii w języku niemieckim. Był to ostatni przedmiot, na którym utrzymano w zaborze pruskim możliwość prowadzenia zajęć w języku ojczystym. W strajku wzięło udział 293 dzieci (67%) i trwał przez kilka miesięcy. Sąd w Gnieźnie skazał wielu rodziców na kary grzywny.
Okoliczności i przebieg protestu opisywała we wspomnieniach Zofia Weychanowa: „Organizatorem strajku był ks. kanonik Stanisław Kopernik, wydatnie współpracowali i narażali się na srogie katusze w postaci mandatów karnych ks. proboszcz Zieliński, rodziny Nalewalskich i Szudzińskich… Poczatek uczyniły: Stefania Nalewalska, Luta Rodówna, Mania i Zosia Szudzińskie, kłądąc przy rozpoczęciu nauki religii książki niemieckie na stół kierownika szkoły, który z niemałym zaskoczeniem skonstatował, że zaledwie wczoraj zdał władzy relację, że wszystko w porządku, a tu go dzisiaj takie rozczarowanie spotyka… W następnych dniach istny potop w postaci deklaracji, że rodzice nie zezwalają dzieciom swym nauczania religii w języku niemieckim spadł na stoły nauczycieli. Przystępowali ci, których rodzice byli niezależni wobec władz pruskich, przystępowali i biedniejsi i zamożniejsi, i mali i więksi, a nawet ci, którzy mieli krewnych na stanowiskach jak Anna Małkowska, krewna ówczesnego kierownika szkoły. W komplecie stanęły rodziny Filipowskich, Hoffmanów, Kuźmów, Zjawińskich, Adamowiczów, Włóczewskich i wielu innych. Liczba dzieci strajkujących wzrastała. Utworzono zatem dwie klasy dla tychże dzieci, a jako gospodarze klas zgłosili się pp. Brinks i Nickel. Ułożono dla nas osobny podział nauki i to zimową porą nawet od godz. 7-11 i od 1 do 3-ciej trwała nauka, półgodzinna przerwa i do 6-tej trwał areszt… Wobec takiego stanu matki i siostry nasze przynosiły nam podwieczorki w dzbankach do szkoły, lecz srogi nasz opiekun nie pozwolił na to, by w obrębie szkoły i dziedzińca podwieczorki urządzać. Matki nasze poszły na ulicę, lecz i stamtąd je usunięto, ulica jest tylko dla tych, co podatki płacą… Wciąż nowy wymyślano udręki, mimo to liczba stale rosła. To kazano odpisać kilka stron druku z książki, a ponadto 1000-31 do zera odliczać, ręka mdlała od pisania, a zeszyty zapełniały się co drugi dzień. Rano zamiast modlitwy było zapytanie: Ilu odpada od strajku? A gdy cisza oznajmiał niepomyślny wynik sprawy, cyniczne padały słowa: strajkujcie dalej, za pieniądze waszych rodziców możemy palić cygaro po 2 marki. Wobec niestającego strajku chwyciła się władza pruska iście pruskich metod; grzywny, chłosty, wydalania rodzeństwa z gimnazjum, groźby odesłania do domu poprawy i to wszystko nie pomagało. Już dziś przypomina mi się nieludzkie znęcanie się nad nad Muzolfówną, którą w nielitościwy sposób obkładał nauczyciel, a dziewczę spokojnie i cierpliwie znosiło wyrządzoną jej krzywdę. A Janek Albrecht, czy nie otrzymywał batów bez liku, chłopak się zaciął, po każdej egzekucji mawiał: „skóra boli, a strajk pójdzie dalej…”.
[Opr. na podstawie: W. Purczyński, Diariusz Wągrowiecki, ‘Głos Wągrowiecki’, nr 35, 1993, s. 11].

